środa, 29 lipca 2015

Życie to jednak strata jest


Dorota Wodecka: Nie wie pan, czy kobieta, z którą pan jest od dwudziestu lat, jest szczęśliwa?
Andrzej Stasiuk: No czasami mówi, że mnie kocha (śmiech). I uśmiecha się do mnie.
DW: A pan też jej to mówi?
AS: Nie za często. Nie lubię ostentacji. Uczucia są po to, żeby je przeżywać, a nie gadać o nich. Ale bardzo dużo rozmawiamy, choć kiedy milkniemy na pół godziny, Monika uważa, że rozmawiamy za mało. Z przerażeniem patrzę na ludzi, którzy żyją razem i się nudzą albo nie rozmawiają ze sobą całymi latami. My z ulgą wracamy do swego towarzystwa, kiedy się gdzieś wynudzimy. Ani sekundy w życiu nie nudziłem się z Moniką. Jest we mnie ciekawość jej myśli, tego, co powie, ciekawość jej uczuć, jej życia. Jak gdzieś jadę i nie ma obok jej w samochodzie, to się czuję niepełny. Nie mam komu powiedzieć o tym, jak jest, co widzę. Bez niej jestem jak czegoś ćwierć albo pół.
DW: Wszędzie razem w podróż?
AS: Zawsze! Pani myśli, że ja bym do Albanii pojechał? Ja?! Po co?! To ona to wymyśliła!
DW: A pan podjął wyzwanie, by jej zaimponować?
AS: Prawie wszystko, co robię w życiu, robię ze świadomością, że ona będzie miała z tym kontakt, że będzie musiała się z tym zetknąć. Opanowałem trudną sztukę eseju. Ja, prostaczek z Beskidu Niskiego, napisałem „Tekturowy samolot”, stricte intelektualną rzecz, po to, by zaimponować Monice. Pisałem w okresie wyjątkowego ożywienia intelektualnego: Monika pracowała wtedy nad doktoratem z tej swojej antropologii, mieszkaliśmy w Czarnem, w chałupie bez prądu, i całymi dniami, tygodniami mówiliśmy tylko o eseistyce antropologicznej. Nie miała z kim gadać, była skazana na moje partnerstwo intelektualne. I gdzieś na poboczu jej „Błazna” powstawały moje eseje. Ale takie są przecież kulisy literatury (śmiech). Jak nie pieniądze, to miłość.

Andrzej Stasiuk w rozmowach z Dorotą Wodecką, Życie to jednak strata jest, Wyd. Czarne i Agora, Warszawa 2015, s. 9-10.

Dorota Wodecka: A jakie kobiety są ładne?
Andrzej Stasiuk: Kobiece. Duże. Nie znoszę chudych bab. Przecież cielesność nas w nich pociąga, ciepło, dotyk, a jak tu przytulić się do szkieletu?! Przepraszam, że tak mówię, ale współczesna kultura hodowli takich samych egzemplarzy to coś strasznego. Kobieta ma pierdolca, bo parę kilogramów więcej waży! To jest morderstwo na człowieku! Ludzie! Obsesja zdrowia i chudości! W Hamburgu poszedłem po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie kurwa stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy i myślę: gdzie ja jestem!? Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco grubym. Czułem się dyskryminowany. Poszedłem stamtąd.

Tamże, s. 17.

AS: Ale chłopaki są najfajniejsze. Piętnasto-, szesnastoletnie z tymi biednymi, bladymi twarzami, z odstającymi uszami tak są na ciuchy napaleni! Już nie na samochody, tylko na ciuchy! I przymierzają jakąś fajansiarską bluzę, na którą człowiek by w życiu nie spojrzał, i okręcają się jak dziewczyny na wybiegu. To jest niesamowite. Pożądanie gówniażerii, takiego gówna, przedmiotów, no szmat. Facet nie może pożądać ubrania na miłość Pana Boga! Facet może pożądać kobiety i samochodu. I nie kosmetyków!

DW: Ma pachnieć męskim potem?

AS: No powinien się kurwa myć, ale bez przesady. Są tacy, co mają 40 buteleczek na każdą godzinę dnia! No ludzie! Facet powinien się niszczyć, powinien się zużywać, ale to jest odbicie głębszego zjawiska, czyli obsesji nieśmiertelności. A facet akurat powinien być śmiertelny. Podejmować wyzwanie! Dlatego te Bałkany są takie pociągające, bo tam jeszcze nie jest wszystko na głowie postawione. Świat przypomina dawny świat, który był, jaki był, ale była w nim większa godność.
Tamże, s. 14-15.



 

Zuza albo czas oddalenia


Ktoś, kogo pokochasz w całej rozpaczy konającego serca, ktoś, bez kogo nie potrafisz żyć – już jest w pobliżu, spotykasz go, gadasz z nim, spoglądasz nań i jeszcze nie wiesz, że spoglądasz w otchłań, spierasz się z przeznaczeniem. Spotkałeś los, i to los definitywny – zostało ci tyle, że nie zdążysz się odkochać.

Jerzy Pilch, Zuza albo czas oddalenia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, s. 15.

Ciągle mi się wydawało, że jest. Dbałem o to, by kobiety, z którymi byłem – były ze mną w sensie ścis­łym. To znaczy na okrągło, przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy. Wspólne spacery, obiady i czytanie gazet. Wspólna fizjologia, te same choroby, ten sam zapach ciała, jednaki rytm oddechu.
Teraz piętnuje się takie związki. Nie można wchodzić sobie na głowę, to czysta toksyka, nawet w amoku miłosnym nie wolno tłumić potrzeb drugiego człowieka, najbardziej kochająca się para musi dbać o margines – i to spory margines – wolności etc., etc.
Otóż albo jesteśmy parą, albo nie. Jak jesteśmy, to nie tylko włazimy sobie na głowę, ale też na ramiona, piersi, tułów, ręce, nogi, płuca, nerki, serce, też na flaki, mózg, ślepą kiszkę. Do zesrania, uduszenia, utraty wszystkiego – swoistości, indywidualności i wolności zwłaszcza. Nie ma dystansu, respektu i innych klęsk – jest wzajemne pożeranie siebie. Jeśli szczerze kochasz, w zasadzie cię nie ma. Twoje ciało po katastrofie, którą jakimś cudem przeżyłeś, zmieszane z jej szczątkami – co jest czyje? Twoja dusza z tamtą połączona nie zna dokładnie swoich granic. Konieczny nie tylko dwuosobowy sedes, ale i trumna. Prawdziwa miłość ma wysoką temperaturę i z lekka cuchnie rozkładem. Prawdziwa miłość to szaleństwo – para szaleńców pielęgnujących nie­zależność? Ani szaleństwa, ani miłości, ani niezależności. „O każdej dobie będę ja przy tobie” – oto dewiza tych, co po staremu wierzą w niezapomnianą utratę zmysłów, rozumu i przytomności. Albo miłość, albo wolność. Moje byłe znają tę poezję; Zuza poznała zaledwie wstęp, i to niecały. Zasypiałem w fotelu, budziłem się i byłem pewien tak jak zawsze: ktoś jest przy mnie. Z kuchni dochodził jakiś szelest, nic dziwnego, ktoś przecież ze mną mieszka. Kto? Nie jestem pewien, w której fazie życia się obudziłem.
Tamże, s. 32-33.

Można zakochać się w kobiecie, która nie lubi książek? Można, ale po co? Kto przy zdrowych zmysłach zakochuje się w kobiecie, która nie lubi książek?
Tamże, s. 110.