Powróciło zwykłe znużenie. Simona miała zły humor, nie chciała zostać w Madrycie ani dnia dłużej. Zależało jej na Sewilli, uznanej za miasto rozkoszy.
Sir Edmond pragnął zaspokoić kaprysy "anielskiej przyjaciółki". Na południu światło i upał były jeszcze bardziej rozprzężające niż w Madrycie. Zbytek kwiatów na ulicach doprowadzał zmysły do szaleństwa.
Simona chadzała nago, w lekkiej białej sukience, przez którą prześwitywał pas, a nawet, w pewnych pozycjach, futerko. W owym mieście wszystko chciało przysporzyć jej gwałtownej rozkoszy. Po jej przejściu widziałem często na ulicach prężące się w spodniach kutasy.
Czasem jeszcze kochaliśmy się. Unikaliśmy orgazmów, a zwiedzaliśmy miasto. Porzuciliśmy przychylne rejony, znaleźliśmy inne - sale muzeum, aleje parku, mrok kościoła czy wieczór na wyludnionej ulicy. Otwierałem ciało mej przyjaciółki, zagłębiałem członek w sromie. Ale szybko wyprowadzałem konia ze stajni i na oślep ruszaliśmy przed siebie. Sir Edmond szedł za nami z daleka i nas zaskakiwał. Okrywał się purpurą, ale się nie zbliżał. Jeśli się branzlował, robił to dyskretnie, na odległość.
- To ciekawe - rzekł któregoś dnia wskazując na kościół - to kościół Don Juana.
- I co z tego? - zapytała Simona.
- Chce pani wejść sama do kościoła? - zaproponował Sir Edmond.
- Też pomysł!
Może był to pomysł absurdalny, ale Simona weszła, a my czekaliśmy pod drzwiami.
Kiedy wróciła, zgłupieliśmy: zaśmiewała się nie mogąc wykrztusić ni słowa. Było to zaraźliwe, pomogło słońce, sam zacząłem się śmiać, a wreszcie i Sir Edmond.
- Bloody girl! - krzyknął Anglik. - O co chodzi? Śmiejemy się na grobie Don Juana?
I rozkosznie się śmiejąc, wskazał na wielką miedzianą płytę pod naszymi stopami; przykryty był nią grób fundatora kościoła, o którym twierdzi się, że to Don Juan. Kiedy ogarnęła go skrucha, zapragnął, by pogrzebano go w kruchcie, ażeby deptany był stopami największych nędzników.
Szaleńczy śmiech rozpętał się na nowo. Simona ze śmiechu sikała po nogach: strużka uryny spłynęła na epitafium.
G. Bataille, Historia oka, przeł. T. Komendant, słowo/obraz/terytorium, s. 100-101.