piątek, 30 grudnia 2011

Drogi do Santiago / De Omweg naar Santiago

  
Julian Gracq (w La Forme d'une ville) powiedział, że ten, kto w swoich wspomnieniach widzi miasto, trzyma się kilku obrazów budynków jak marynarz szukający boi, które zaprowadzą go do portu. Wczoraj jednak samo miasto stało się moim marynarskim wspomnieniem, wspomnieniem i rzeczywistością jednocześnie, a ja dryfowałem bez steru, mijając boje. Może najgłębszą melancholią podróżnika jest to, że radość powrotu zawsze zmieszana jest z czymś, co trudniej opisać, że to, za czym się tęskniło, przetrwało i bez ciebie, że aby naprawdę mieć to przy sobie, trzeba by na zawsze zostać tam, gdzie się to coś znajduje. Ale w tym celu trzeba by stać się kimś, kim być nie można: tym, kto zostaje w domu. Prawdziwy podróżnik żyje rozdarciem, napięciem między docieraniem do celu i ponownym opuszczaniem, a równocześnie rozdarcie to stanowi kwintesencję jego życia: on nie należy do żadnego miejsca. Temu „wszędzie", po którym się nieustannie porusza, zawsze będzie czegoś brakować; jest wiecznym pielgrzymem braku, utraty, i podobnie jak prawdziwi pielgrzymi w tym mieście, szuka czegoś, co leży jednak dalej niż grób apostoła czy wybrzeże Finisterre – czegoś, co go woła i pozostaje niewidzialne, czegoś niemożliwego.

C. Nooteboom, Drogi do Santiago, przeł. A. Oczko, W.A.B., Warszawa 2007, s.


   

czwartek, 29 grudnia 2011

Księga niepokoju / Livro do Desassossego por Bernardo Soares

  
Pieniądze są piękne, bo dają wolność.
Przygnębia mnie myśl, niczym bliski kataklizm, że gdybym chciał umrzeć w Pekinie, nie mógłbym tego uczynić.
Ci, co kupują rzeczy niepotrzebne, zawsze są mądrzejsi, niż sądzą - kupują małe marzenia. W tym kupowaniu są jak dzieci. Wszystkie niepotrzebne rzeczy, które - mając pieniądze - kupują ci ludzie, czynią ich podobnymi dzieciom zbierającym muszelki na plaży - przedmiot, który bardziej niż inny daje całkowite szczęście. I tylko muszelki na plaży! Nigdy dla dziecka nie ma dwóch podobnych. Zasypia z dwiema najładniejszymi w ręku, a gdy je zgubi czy mu je zabiorą - o zbrodnio! - płacze niczym Bóg, któremu by odebrano świat właśnie stworzony.
 F. Pessoa, Księga niepokoju, przeł. J. Z. Klawe, Czytelnik, Warszawa 2004, s.173-174.



   

środa, 28 grudnia 2011

Czuły barbarzyńca / Něžný barbar

     
Dziewczyna, która potrafiła natchnąć ostatnią szuję, mnie pozbawiła nawet tego. Żeby się choć odezwała, przyrodzeniem pisałbym do niej listy...

B. Hrabal, Czuły barbarzyńca, przeł. A. Kaczorowski, Świat Literacki, Izabelin 1997, s. 91.


wtorek, 27 grudnia 2011

Mazurek dla dwóch nieboszczyków / Mazurca para dos muertos

 
Lazaro Codesala Maur zabił podstępnie, zabił go, kiedy ten onanizował się w cieniu figowca, wszyscy wiedzą, że cień figowca szczególnie sprzyja grzechom, dla których potrzeba skupienia.
 C. J. Cela, Mazurek dla dwóch nieboszczyków, przeł. E. Komarnicka, TMM, 2007, s. 7.

 

 A Lazaro Codesal lo mató un moro a traición, lo mató mientras se la meneaba debajo de una higuera, todo el mundo sabe que la sombra de la higuera es muy propicia para el pecado en sosiego.
C. J. Cela, Mazurca para dos muertos.

piątek, 23 grudnia 2011

Bezpowrotnie utracona leworęczność

    
     Nie pamiętam, bo niepamięć jest zasadą snu. Nie pamiętam, bo niepamięć jest zasadą literatury. Nie pamiętam, bo literatura to jest zbiór zapisanych snów, biblioteka to jest wielki sennik, największa powieść realistyczna to jest także ściśle zapisany i bardzo wyrazisty sen. "Co jest nie wymówione (nie zapisane) zmierza do nieistnienia". Ale co jest przeczytane, także tam zmierza, bo i pisanie, i czytanie wiele ze snu, wiele z zapomnienia i wiele z niepamięci w sobie mają.
     Kiedy Patrick Süskind w swym sprytnym tekście o całkowitej utracie pamięci literackiej Amnezja in litteris opisuje, jak to sięga na chybił trafił po książkę (po którą już sięgał, ale nie pamięta), jak to zaczyna ją czytać (czytał ją już, ale nie pamięta), jak to ogarnia go absolutny zachwyt (był już w tym zachwycie, ale zapomniał), to nie o czym innym, ale o pogrążaniu się w lekturze – śnie pisze. '"Trzymam w ręku znakomitą książkę, każde zdanie to czysty zysk, czytając docieram do fotela, czytając siadam, czytając zapominam, dlaczego w ogóle czytam, koncentruję się bez reszty na pochłanianiu całkiem nowych dla mnie smakowitości, które przynosi każda kolejna stronica".
     Okazuje się, rzecz jasna (narracyjna niespodzianka jest tu kiepska, łatwo ją przewidzieć), że te całkiem nowe smakowitości nie są całkiem nowe, zostały po prostu całkiem zapomniane. Ale teraz można sobie to – bez zbytecznego dramatyzowania i bez zbytecznego ekscytowania się własną, w znacznym stopniu zresztą wykreowaną, sklerozą literacką – teraz można sobie to przypomnieć. Po to jest biblioteka, po to ma się książki w domu, by móc w każdej chwili odnowić zapomniany sen. Zapewne Süskind ma świętą rację, kiedy pisze na przykład o stojących w jego bibliotece trzech biografiach Aleksandra Wielkiego. "Wszystkie kiedyś przeczytałem. Co wiem o Aleksandrze Wielkim? Nic. U końca następnego rzędu stoją jedno przy drugim tomiszcza o wojnie trzydziestoletniej, w tym pięćset stron Veroniki Wedgwood i tysiąc stron Wallensteina Golo Manna. Wszystko to dzielnie przeczytałem. Co wiem o wojnie trzydziestoletniej? Nic. Półka pod spodem zapchana jest książkami o Ludwiku II Bawarskim i jego czasach. Wszystko to nie tylko czytałem, ale studiowałem, przez rok z okładem, a następnie napisałem trzy scenariusze na ten temat, byłem niemal swego rodzaju ekspertem od Ludwika II. Co wiem dziś o Ludwiku II i jego czasach? Nic. Absolutnie nic. Dobra, myślę sobie, w przypadku Ludwika II można tę amnezję jeszcze przeboleć. Ale co z książkami, które stoją tam, przy biurku, w szlachetniejszym dziale literackim? Co pozostało mi w pamięci z piętnastotomowego kompletu Anderscha? Nic. Co z Bölla, Walsera i Koeppena? Nic. Z dzie- sięciu tomów Handkego? Mniej niż nic. Co pamiętam jeszcze z Tristrama Shandy, Wyznań Rousseau, Spaceru Seumego? Nic, nic, nic. Ale zaraz! Komedie Szekspira! Dopiero zeszłego roku w całości przeczytane. Coś chyba musiało z tego zostać, jakieś niejasne wrażenie, jakiś tytuł, choćby jeden tytuł choć jednej komedii Szekspira! Nic. Ale, na miłość boską, przynajmniej Goethe, o, tu na przykład, ten biały tomik: Powinowactwa z wyboru, czytałem to co najmniej trzy razy – i co z tego? Wszystko jakby kto wymazał. To jak, nie ma już na świecie żadnej książki, którą bym zapamiętał? Te dwa czerwone tomy, grube, z czerwonymi wstążeczkami do zakładania – muszę je przecież znać, wydają się znajome jak stare swojskie sprzęty, czytałem je, przeżywałem, całymi tygodniami, wcale nie tak dawno temu – co to ta- kiego, jak to się nazywa? Biesy. Aha. Interesujące. A autor? F. M. Dostojewski. Hm. Taak. Wydaje mi się, że coś sobie niejasno przypominam: rzecz dzieje się chyba w XIX wieku, a w drugim tomie ktoś zabija się strzałem z pistoletu. Więcej nie umiałbym powiedzieć".




     Jeśli pamiętam trochę więcej z Biesów, to niewiele więcej. Z Braci Karamazow pamiętam bardzo wiele, wiem mianowicie, kto zabił, czyli nic nie pamiętam. Czarodziejską górę czytam co dwa, co trzy lata – znam mniej więcej nazwiska bohaterów. Z prozy Faulknera, Płatonowa, Babla, Schulza, Melville'a, Kafki, Kundery, Musila, Brocha, Iwaszkiewicza nie pamiętam nic. Wszystkich tych pisarzy bardzo pilnie i nieraz po wielokroć przeczytałem i pamiętam bardzo mało. Ale, prawdę powiedziawszy, gdybym ich dobrze pamiętał, byłbym uboższy, byłbym nieszczęśliwy, byłbym bliższy końca, byłbym już martwy w jakiejś mej duchowej części. No bo przecież gdybym ja miał rzetelną pewność, że dobrze znam i pamiętam dajmy na to Doktora Faustusa Tomasza Manna, to miałbym też dotkliwe poczucie śmierci tej książki, pewność, że nigdy już nie będę jej czytał, kto wie, może nawet usunąłbym ten tom z biblioteki, no bo po co trzymać coś, co się zna na wylot i do czego nigdy się nie wróci? W swych – raz jeszcze podkreślam – nieco fałszywie wykreowanych wątpliwościach Süskind idzie fundamentalnie dalej: "Więc po co czytać, po co raz jeszcze czytać na przykład tę książkę, skoro wiem, że wkrótce nie pozostanie mi po niej nawet cień wspomnienia? Po co w ogóle jeszcze coś robić, skoro wszystko obraca się wniwecz? Po co żyć, skoro i tak trzeba umrzeć?"
     Możliwość dopisania dalszego ciągu tej refleksji jest w swej komiczności dość trywialna. Po co kochać, jak już się kochało? Po co jeść, jak już się jadło? Po co jechać do Wisły, jak już się tam było? Po co iść do kina, jak już się było w kinie? Z takiego mianowicie powodu, że życie jest jednorazowe i w swej jednorazowości produkuje silny, mityczny i nieubłagany głód powtarzalności. Książek nie czyta się po to, aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać. Biblioteka jest zbiorem snów zapomnianych, ale utrwalonych, jest szansą nieustannego powrotu, a każdy powrót może tu na powrót stać się pierwszym przyjściem. Całkiem zwyczajnie mówiąc poza tym, cała ta amnezja in litteris jest dosyć cudzysłowowym zjawiskiem, to czego się nie pamięta powierzchownie, pamięta się głębinowo. Z najbardziej nawet zapomnianych tekstów odkładają się w labiryntach podświadomości fragmenty obrazów, tonacji, fabuł. "Jak można zapomnieć? A jednak można zapomnieć / Zostają (wszakże) szczegóły, logika popiołu". W czytaniu zapominanie jest równie ważne jak pamięć, powtórna, kolejna lektura to nie jest żadne proste "przeżyjmy to jeszcze raz", to ponowne uruchomienie snu, a sen choć już kiedyś śniony, zawsze jest nieprzewidywalny. Po co zasypiać, jak człowiek i tak się obudzi, i po co się budzić, jak człowiek i tak uśnie?
     Obraz literatury jako snu, biblioteki – sennika, zbioru zapisanych snów ma starą, ogromną i wieloraką tradycję, całkiem nie onirycznym przypadkiem tysiące książek mają na początku scenę przebudzenia albo scenę zasypiania. Bohater Prousta kładzie się spać wcześnie, Gregor Samsa po przebudzeniu stwierdza, co stwierdza, Ilja Iljicz Obłomow leży rankiem w łóżku. Literatura jest wiekuistym wychodzeniem ze snu i wchodzeniem w sen. Człowiek piszący jest zawsze na krawędzi, zawsze u progu tych światów, nawet w głębi pisania jest się zawsze u brzegu pisania.
     Budzisz się z niespokojnych snów i obojętnie, czy budzisz się w lodowatym domu w górach, czy w rozgrzanym jak piec martenowski wieżowcu na Francesco Nullo i tak dygoczesz w niepojętej furii, zbytecznie rozwijasz swe retoryczne możliwości i udajesz, że nie wiesz, przeciw komu masz swą udrękę i furie obrócić, udajesz, że nie widzisz ani nie zapisanych, eleganckich zeszytów w linię, ani ryzy luksusowego i dziewiczo nietkniętego atramentem papieru na biurku. I po co udajesz, po co udajesz, jak i tak niczego innego nie potrafisz? Ach, oczywiście, udajesz, ponieważ dalej myślisz o tej porywającej suchotnicy, co ci we śnie szachy sprzedawała, a ty w takich sytuacjach, obojętnie, we śnie, czy na jawie, zawsze coś udajesz. Myślisz o porywającej suchotnicy i widzisz ją dokładnie, widzisz jej suknię z czarnej tafty, usta pociągnięte szminką Bourjois, srebrny łańcuszek na kruchym przegubie, widzisz ją dokładnie i to jest dobre. Literatura jest jak sen, ale sen dokładny, pełnofabularny i ze szczegółami.

J. Pilch, Porywająca suchotnica, [w:] Bezpowrotnie utracona leworęczność, WL, Kraków 2001, s. 106-112.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Obrazy fotografii / Bilder der Photographie


W historii fotografii jest jeden obraz cienia par excellence, który łączy interpretację i tajemnicę: zdjęcie rentgenowskie. Jak żadna inna metoda, w ciągu krótkiego czasu doczekało się komentarzy w postaci niezliczonych tekstów, rozpraw i sprawozdań, które dobitnie dają wyraz fascynacji nowymi cieniami, wykraczającej poza ich zwykły obszar zastosowania. Jeszcze Durs Grunbein pół wieku po jego odkryciu donosi o "tak zwanym pozostającym przeżyciu", które pamięta jeszcze po latach: o zdjęciu rentgenowskim, wykonanym w szkolnych latach. Irytująca i poruszająca była chwila, "gdy trzymałem w rękach zdjęcie, ten negatyw w różnych odcieniach szarości, który przemieniał czaszkę i wszystkie kości w mgliste cienie, a oczodoły w czarne dziury". Fotografia jako obraz cienia staje się wizualnym przeżyciem, "które cuchnie vanitas" i jednocześnie radykalnie zmienia punkt widzenia.

Bernd Stiegler, Obrazy fotografii. Album metafor fotograficznych
przeł. J. Czudec, Universitas, Kraków 2009, s. 51.





środa, 7 grudnia 2011

Kawa - Kava

Kawa uchodziła za jedną z tych rzeczy które mąż powinien świadczyć żonie. W czasie ceremonii zaślubin mężczyźni musieli złożyć zobowiązanie, że nigdy nie pozostawią swoich żon bez kawy. Odmowa dostarczania żonie kawy albo zaniedbywanie tego obowiązku było sankcjonowanym przez prawo powodem do rozwodu.
Božidar Jezernik, Kawa, przeł. J. Pomorska, wyd. Czarne, Wołowiec 2011, s. 111.


sobota, 3 września 2011

Podróż do granic sztuki


Nie istnieje życie bez snu, nie ma pracy godnej człowieka bez zaspokojenia namiętności erotycznych i potrzeb estetycznych. Nawet u podłoża tak prozaicznych zajęć jak osuszanie bagien i budowanie kanałów tkwią - taka jest właśnie prawda Goethego - miłość i poezja, twórcza wyobraźnia i myśl o innym, piękniejszym świecie. Faustowi potrzebna jest Helena, bowiem czyn domaga się ideału.
Ewa Kuryluk, Podróż do granic sztuki, WL, Kraków 1982, s. 22.



piątek, 2 września 2011

Sztukmistrz z Lublina / The Magician of Lublin

A co to jest rozwód? Świstek papieru. Wszystko, mój drogi, jest tylko papierkiem, nawet pieniądze. Mam na myśli wielkie pieniądze, nie drobne. Ci, którzy władają piórem, piszą. Mojżesz był mężczyzną. Dlatego napisał, że mężczyzna może mieć dziesięć żon, ale jeżeli kobieta spojrzy na innego mężczyznę, należy ją ukamienować. Gdyby kobieta trzymała pióro, napisałaby coś dokładnie odwrotnego. Rozumiesz mnie pan? Na ulicy Stawki mieszka pisarz, jeden z naszych, jeśli dostanie dziesięć rubli, to napisze dobry dokument rozwodowy, podpisany przez świadka, absolutnie legalny.
Isaac B. Singer, Sztukmistrz z Lublina, przeł. K. Szerer, GW, s. 96.

okładka wyd. Muza

czwartek, 1 września 2011

Na szczytach rozpaczy / Sur les cimes du désespoir

Biblijny mit o poznaniu jako o grzechu jest najgłębszym mitem ze wszystkich, jakie stworzyli ludzie. Bujne, pełne szczęście entuzjastów płynie stąd, że nie znają oni tragedii poznania. Czemuż nie mielibyśmy tego powiedzieć? - Prawdziwe poznanie to największy mrok.
Emil Cioran, Na szczytach rozpaczy, przeł. I. Kania, Oficyna Literacka, Kraków 1992, s. 117.

uwielbiam to wydanie, niestety mój egzemplarz jest skrajnie zużyty i nie sposób by mu było zrobić zdjęcie. Dlatego pozwoliłam sobie podebrać ze strony Antykwariatu Atticvs

środa, 31 sierpnia 2011

Erotyzm / L'Erotisme


Między jedną i drugą istotą jest przepaść, jest nieciągłość (...). Przepaść jest głęboka, nie widzę sposobu na to, by ją zlikwidować. Tylko że możemy wspólnie odczuć zawrót głowy nad przepaścią.

Georges Bataille, Erotyzm, przeł. M. Ochab, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007, s. 16.



niedziela, 28 sierpnia 2011

Lekcja

służąca:
Proszę pana, byle nie filologia, filologia prowadzi do najgorszego...
uczennica (zdziwiona):
Do najgorszego? (z trochę głupkowatym uśmiechem) A to dopiero historia!

profesor (do służącej):
Dość tego! Proszę wyjść!
służąca:
Dobrze, proszę pana, już dobrze. Ale nie powie pan, że pana nie ostrzegałam! Filologia prowadzi do najgorszego!
profesor:
Jestem pełnoletni, Marysiu!

E. Ionesco, Lekcja, przeł. J. Błoński, Świat literacki, Izabelin 2004, s. 86.


LA BONNE:
Monsieur, surtout pas de philologie, la philologie mène au pire...

L'ÉLÈVE (étonnée):
Au pire? (Souriant, un peu bête.) En voilà une historie!

LE PROFESSEUR (à la Bonne):
C'est trop fort! Sortez!

LA BONNE:
Bien, Monsieur, bien. Mais vous ne direz pas que je ne vous ai pas averti! La philologie mène au pire!

LE PROFESSEUR:
Je suis majeur, Marie!

sobota, 27 sierpnia 2011

Don Juan raz jeszcze

Dobre mam jednak ucho, bo kiedy zapalił świecę, Maria zdążyła już pozbyć się górnej części stroju i mocowała się teraz ze sprzączką u spodni. To, co każde z nich zobaczyło, mogło się wydać zabawne, lecz wybuch śmiechu nie wchodził w rachubę, przyjmijmy więc, że tylko się uśmiechnęli. Maria zareagowała mądrze, szybko porzuciła nieszczęsną sprzączkę i jednym ruchem rozpuściła włosy, które zmieniły się w rwącą kaskadę. Było to posunięcie mistrzowskie, bo nagle stała się jednym z piękniejszych widoków, jakie przydarzyły się Hiszpanii od czasów ukazania się Alhambry w całej krasie.
Andrzej Bart, Don Juan raz jeszcze, WL, Kraków 2006, s. 290-291.


piątek, 26 sierpnia 2011

Lata z Laurą Diaz / Los Años Con Laura Diaz

Aha, i jedna rada, kochanie, jeśli chcesz zdobyć mężczyznę, nic nie mów, oddychaj, tylko oddychaj, odrobinę zmysłowo...
Carlos Fuentes, Lata z Laurą Diaz, przeł. E. Komarnicka, Libros, Warszawa 2001, s. 168.



ah, y un consejo, querida, si quieres conquistar a un hombre, no hables: respira, nada más respira, jadeando tantito...
 Carlos Fuentes, Los años con Laura Diaz

czwartek, 25 sierpnia 2011

O bohaterach i grobach / Sobre heroes y tumbas

"Nadzieja", że ją spotka (rozmyślał Bruno z melancholijną ironią). Czyż wszystkie ludzkie nadzieje nie są podobnie śmieszne? Tak już jest na tym świecie, że wciąż żywimy nadzieje, których spełnienie przynosi nam tylko rozczarowanie i gorycz; dlatego też pesymiści rekrutują się spośród ludzi niegdyś pełnych nadziei; ażeby bowiem patrzeć czarno na świat, trzeba było wprzódy wierzyć w ten świat i w jego możliwości. Rzecz dziwna i paradoksalna na pozór: pesymiści, ludzie rozczarowani, nie są stale i absolutnie pozbawieni nadziei; skłonni raczej do pewnego stopnia wskrzesić ją w każdej chwili, lecz wskutek pewnego rodzaju metafizycznego wstydu ukrywają to skrzętnie pod czarną maską zgorzknienia, jak gdyby pesymizm, chcąc zachować swoją moc i aktywność, wymagał od czasu do czasu nowych brutalnych rozczarowań.
Ernesto Sabato, O bohaterach i grobach, przeł. H. Czajka, PIW, Warszawa 1966, s. 24.
okładka wyd. Znak

La “esperanza” de volver a verla (reflexionó Bruno con melancolía). Y también se dijo: ¿no serán todas las esperanzas de los hombres tan grotescas como éstas? Ya que, dada la índole del mundo, tenemos esperanzas en acontecimientos que, reproducirse, sólo nos proporcionarían frustración y amargura; motivo por el cual los pesimistas se reclutan entre los ex esperanzados, puesto que para tener una visión negra del mundo hay que haber creído en él y en sus posibilidades. Y todavía resulta más curioso y paradojal que los pesimistas, una vez que resultaron desilusionados, no son constantes y sistemáticamente desesperanzados, sino que, en cierto modo, parecen dispuestos a renovar su esperanza en cada instante, aunque lo disimulen debajo de su negra envoltura de amargados universales, en virtud de una suerte de pudor metafísico; como si el pesimismo, para mantenerse fuerte y siempre vigoroso, necesitase de vez en cuando un nuevo impulso producido por una nueva y brutal desilusión.
Ernesto Sabato, Sobre héroes y tumbas, 1961


środa, 24 sierpnia 2011

Zeszyty don Rigoberta / Los cuadernos de don Rigoberto

Od pierwszych linijek pierwszego listu wiedziałam, że to Ty. Dlatego, jeszcze nim skończyłam go czytać, już wypełniałam zawarte w nim polecenia. Rozebrałam się i pozowałam dla Ciebie przed lustrem, naśladując Danae Klimta. I znów, jak podczas tylu z utęsknieniem wspominanych nocy, na przekór mojej obecnej samotności, uleciałam razem z Tobą ku królestwom fantazji, które przemierzaliśmy wspólnie przez wszystkie lata, będące dziś dla mnie źródłem pociechy i spełnienia u Twego boku.
W miarę moich sił starałam się ściśle spełniać wymogi - nie, raczej sugestie i błagania - przekazane w Twoich siedmiu listach. Ubierałam się i rozbierałam, zakładałam stroje i maski, kładłam się, zginałam, prostowałam, kucałam i ucieleśniałam - ciałem i duszą - wszystkie Twoje kaprysy, bo nie ma dla mnie większej radości nad spełnianie Twoich życzeń. Dla Ciebie i przez Ciebie byłam Mesaliną i Ledą, Magdaleną i Salome, Dianą z łukiem i strzałami, Mają nagą, cnotliwą Zuzanną zaskoczoną przez lubieżnych starców i odaliską Ingres'a w łaźni tureckiej. Kochałam się z Marsem, Nabuchodonozorem, Sardanapalem, Napoleonem, łabędziami, satyrami, niewolnikami i niewolnicami, wyłaniałam się z fal niczym syrena, wyciszałam i rozpalałam namiętności Ulissesa. Byłam małą markizą Watteau, nimfą Tycjana, Matką Bożą Murilla, Madonną Piera della Francesca, gejszą Fujity i łajdaczką Toulouse-Lautreca. Sporo wysiłku włożyłam, by stanąć na czubkach palców jak tancerka Degasa i, wierzaj mi, nie chcąc Cię zawieść, próbowałam nawet kosztem skurczów przemienić się w to, co nazywasz zmysłową bryłą kubistyczną Juana Grisa. 
Mario Vargas Llosa, Zeszyty don Rigoberta, przeł. Filip Łobodziński, Muza, Warszawa 2002, s. 230.

okładka wyd. Znak

Desde las primeras líneas de la primera carta, supe que eras tú. Por eso, antes de terminar de leerla, obedecí tus instrucciones. Me desnudé y posé para ti, ante el espejo, imitando a la Dánae de Klimt. Y volví, como tantas noches añoradas en mi soledad actual, a volar contigo por esos reinos de la fantasía que hemos explorado juntos, a lo largo de esos años compartidos que son, para mí, ahora, una fuente de consuelo y de vida a la que vuelvo a beber con la memoria, para soportar la rutina y el vacío que han sucedido a lo que, junto a ti, fue aventura y plenitud. 
En la medida de mis fuerzas, he seguido al pie de la letra las exigencias —no, las sugerencias y ruegos— de tus siete cartas. Me he vestido y desvestido, disfrazado y enmascarado, tumbado, plegado, desplegado, acuclillado y encarnado —con mi cuerpo y mi alma— todos los caprichos de tus cartas, pues ¿qué placer más grande, para mí, que complacerte? Para ti y por ti, he sido Mesalina y Leda, Magdalena y Salomé, Diana con su arco y sus flechas, la Maja Desnuda, la Casta Susana sorprendida por los viejos lujuriosos y, en el baño turco, la odalisca de Ingres. He hecho el amor con Marte, Nabucodonosor, Sardanápalo, Napoleón, cisnes, sátiros, esclavos y esclavas, emergido del mar como una sirena, aplacado y atizado los amores de Ulises. He sido una marquesita de Watteau, una ninfa del Tiziano, una Virgen de Murillo, una Madonna de Piero della Francesca, una geisha de Fujita y una arrastrada de Toulouse-Lautrec. Me costó trabajo pararme en puntas de pie como la ballerina de Degas, y, créeme, para no defraudarte, hasta intenté, a costa de calambres, mudarme en eso que llamas el voluptuoso cubo cubista de Juan Gris.
Mario Vargas Llosa, Los cuadernos de don Rigoberto



wtorek, 23 sierpnia 2011

Ul / La colmena

Noc zamyka się około godziny drugiej nad dziwnym sercem miasta.
Tysiące mężczyzn śpi w ramionach swoich żon, nie myśląc o twardym, gorzkim dniu, który ich czeka, zaczajony niby dziki kot, już za kilka godzin.
Setki nieżonatych pogrążają się we wzniosłej, intymnej i przesubtelnej rozkoszy grzechu samotności.
A dziesiątki dziewcząt czeka - na co czeka, mój Boże? Dlaczegoś je tak oszukał? - tonąc w słodkich marzeniach...
Camilo Jose Cela, Ul, przeł. K. Wojciechowska, Czytelnik, 1960, s. 234.




La noche se cierra, al filo de la una y media o de las dos de la madrugada, sobre el extraño corazón de la ciudad.
Miles de hombres se duermen abrazados a sus mujeres sin pensar en el duro, en el cruel día que quizás les espere, agazapado como un gato montés, dentro de tan pocas horas.
Cientos y cientos de bachilleres caen en el íntimo, en el sublime y delicadísimo vicio solitario.
Y algunas docenas de muchachas esperan - ¿qué esperan, Dios mío?, ¿por qué las tienes tan engañadas? - con la mente llena de dorados sueños...
Camilo Jose Cela, La colmena

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Biblioteka Babel

Biblioteka istnieje ab aeterno. W prawdę tę, której bezpośrednią konsekwencją jest wieczność świata, nie może wątpić żaden rozsądny umysł. Człowiek, niedoskonały bibliotekarz, może być dziełem przypadku czy też złośliwych demiurgów; wszechświat, ze swym eleganckim wyposażeniem w szafy, w zagadkowe tomy, w nieznużone schody dla podróżnego i w ustępy dla siedzącego bibliotekarza, może być jedynie dziełem jakiegoś boga. Aby dostrzec odległość, jaka istnieje między tym, co boskie, a tym, co ludzkie, wystarczy porównać te niezdarne, drżące symbole, które moja omylna ręka skrobie na okładce książki, z organicznymi literami jej wnętrza: precyzyjnymi, delikatnymi, bardzo czarnymi, w niedościgły sposób symetrycznymi. 
J. L. Borges, Biblioteka Babel, przeł. A. Sobol-Jurczykowski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003, s. 92.

Nie mogę znaleźć połączenia kilku liter: dhcmrlchtdj, którego by boska Biblioteka nie przewidziała i które w jednym z jej tajemnych języków nie zawierałoby jakiegoś potwornego sensu. Nie można wypowiedzieć jednej sylaby, która nie byłaby przepełniona czułościami i obawami; która nie byłaby w jednym z tych języków potężnym imieniem jakiegoś boga. Mówić to popadać w tautologie. Ten zbędny i przegadany list istnieje już w jednym z trzydziestu tomów jednej z pięciu szaf jednego z niezliczonych sześcioboków - i również jego refutacja. (Liczba n możliwych języków używa tego samego słownictwa; w niektórych symbol "biblioteka" dopuszcza poprawną definicję "wszechobecny i trwały system sześciobocznych galerii", ale biblioteka to "chleb" czy "piramida", czy jakakolwiek inna rzecz, i sześć słów, które ją określa, posiada inną wartość. Ty, który mnie czytasz, czy jesteś pewien, że rozumiesz mój język?)
Metodyczne pisanie odrywa mnie od obecnego losu ludzi. Pewność, że wszystko jest napisane, unicestwia nas lub czyni widmami. Znam okolice, w których młodzi ludzie padają na kolana przed księgami i po barbarzyńsku całują stronicę, ale nie potrafią odcyfrować ani jednej litery. Epidemia, heretyczne niezgody, pielgrzymki, które w nieunikniony sposób degenerują się do napadów rabunkowych, zdziesiątkowały ludność. Chyba wspomniałem już o samobójstwach, z każdym rokiem liczniejszych. Być może zwodzi mnie starość i obawa, ale podejrzewam, że rodzaj ludzki - jedyny - jest na wymarciu i że Biblioteka przetrwa: oświetlona, samotna, nieskończona, doskonale nieruchoma, uzbrojona w cenne woluminy, niezniszczalna, tajemnicza. 
 ibidem, s. 100-101.