wtorek, 25 września 2012

Zamiana / Changing places

 
          Brytyjski student podyplomowy jest samotną, zagubioną duszą, niepewną tego, co robi i kogo ma zadowolić. Rozpoznasz go w kawiarniach przy bibliotece Bodleian i Muzeum Brytyjskim po jego szklanym wzroku, pustym wejrzeniu weterana z nerwicą wojenną, dla którego nic nie jest realne od czasów Wielkiej Ofensywy.

          Philip Swallow był prawdziwym miłośnikiem literatury w jej wszystkich formach. Tak samo podobał mu się Beowulf, jak Virginia Woolf, Czekając na Godota, jak Igła babci Gurton, a w dziwnych chwilach, kiedy nie miał pod ręką szlachetnych przykładów słowa pianego, z uwagą czytał teksty na pudełkach od płatków kukurydzianych, nadruki na biletach kolejowych i napisy na znaczkach pocztowych. Ten niewybredny entuzjazm jednakże nie pozwolił mu obrać specjalizacji. Zrobił wstępne prace badawcze nad Jane Austen, ale od tego czasu uwagę swoją kierował na tematy tak zróżnicowane, jak kazania średniowieczne, sekwencje sonetów elżbietańskich, tragedia heroiczna okresu Restauracji, osiemnastowieczne opowieści o rozbójnikach, powieści Williama Godwina, poezja Elizabeth Barrett Browning i początki Teatru Absurdu w sztukach G. B. Shawa. Żadna z tych prac nie została doprowadzona do końca. Tak naprawdę, to rzadko udawało mu się skompletować bibliografię, zanim jego uwaga nie skierowała się ku czemuś nowemu, lub zainteresowanie nie ożywiło się czymś zgoła odmiennym. Miotał się między działami literatury angielskiej jak dziecko w sklepie z zabawkami, które nie wie, co wybrać, i został bez niczego.
 D. Lodge, Zamiana, tł. M. Bilińska, wyd. REBIS, Poznań 1992, s. 17-18.
 


          Philip Swallow was a man with a genuine love of literature in all its diverse forms. He was as happy with Beowulf  as Virginia Woolf, with Waiting for Godot as with Gammer Gurton's Needle, and in odd moments when nobler examples of the written word were not to hand he read attentively the backs of cornflakes packets, the small print on railway tickets and the advertising matter in books of stamps. This undiscriminating enthusiasm, however, prevented him from settling on a 'field' to cultivate as his own... Seldom, indeed, had he drawn up a preliminary bibliography [for a project] before his attention was distracted by some new or revived interest in something entirely different. He ran hither and thither between the shelves of Eng. Lit. like a child in a toyshop - so reluctant to choose one item to the exclusion of others that he ended up empty-handed.

środa, 16 maja 2012

Zrób sobie raj

 
          Z właścicielką okna poznaliśmy się przez przypadek, kiedy prawie nie mówiłem po czesku. Jest tłumaczką z języka polskiego, wprosiłem się więc po coś, znajdując jej numer w książce telefonicznej. Czesi w przeciwieństwie do Polaków, wciąż jeszcze wykazują minimum zaufania do świata. Zostawiają więc nadal bez większego lęku swoje domowe numery i adresy w książkach telefonicznych. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale naprawdę nie wykazano, żeby od tego zwiększała się liczba morderstw i włamań. Dzięki książce telefonicznej poznałem kobietę wysoką, zgrabną, o prostych włosach do szyi, zafarbowanych na ciemnowiśniowo. W mojej głowie chodzi zawsze w powiewnej pomarańczowej sukni, która wygląda jak strój wyznawców Kriszny. Z biegiem lat okazało się, że jest połączeniem damy ze starej szkoły i spontanicznej dziewczynki. Kiedy widzieliśmy się po raz drugi, powiedziałem (może bezczelnie trochę), że jeśliby gdzieś wyjeżdżała, chętnie popilnuję okna wraz z całym mieszkaniem. Na co właścicielka bez słowa wyciągnęła zapasowe klucze i oznajmiła: "Jak przyjdzie czas, to pan popilnuje, a klucze może pan wziąć już teraz. Może mnie przecież nie być, a pan będzie miał silną potrzebę zamieszkania".

M. Szczygieł, Zrób sobie raj, Czarne, Wołowiec 2010, s. 51.





     

środa, 25 kwietnia 2012

Traktat o łuskaniu fasoli


          Są przecież takie słowa, które nie mają swoich stałych znaczeń. Słowa wymienne na wszystkie nasze pragnienia, marzenia, tęsknoty i myśli. Można powiedzieć, słowa bezcielesne, zbłąkane we wszechświecie innych słów, słowa które szukają swoich znaczeń czy, lepiej by było powiedzieć wyobrażeń. Jak chociażby wieczność, nicość. Więc kto wie, czy i wolność do tych słów nie należy. Takich słów trzeba się jednak strzec, jako że potrafią się wcielić w każde znaczenie i w każde wyobrażenie. W zależności, na ile gotowi jesteśmy się im poddać i do czego chcemy ich użyć.
W. Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli, Znak, Kraków 2007, s. 63.






   

niedziela, 1 kwietnia 2012

O bibliotece / De bibliotheca

 
           Dlaczego dostęp do półek jest tak ważny? Otóż jednym z nieporozumień, jakie dominują nad pojęciem biblioteki, jest pogląd, że idzie się tam po książkę, której tytuł się zna. Rzeczywiście, często się zdarza, że idzie się do biblioteki, bo chce się książki o znanym tytule, ale główną funkcją biblioteki, a przynajmniej funkcją biblioteki w moim domu i w domach wszystkich moich znajomych, jakich możemy odwiedzać, jest odkrywanie książek, których istnienia się nie podejrzewało, a które, jak się okazuje, są dla nas niezwykle ważne. Co prawda, można dokonać tego odkrycia przeglądając katalog, ale nie ma nic bardziej pouczającego i pasjonującego niż szperanie po półkach, na których zgromadzone zostały wszystkie książki na określony temat, czego w katalogu ułożonym według autorów nie da się odkryć, i znalezienie obok szukanej książki innej, której się nie szukało, ale która okazuje się fundamentalna. Tak więc w sytuacji idealnej biblioteka funkcjonowałaby jak stragan bukinisty, jak miejsce, gdzie dokonuje się trouvailles, a tę funkcję umożliwia wyłącznie swobodny dostęp do korytarzy z półkami.

U. Eco, O bibliotece, przeł. A. Szymanowski, Świat Książki, Warszawa 2007, s. 27-28.






    

sobota, 31 marca 2012

Światło obrazu / La chambre claire


          A jednak, jak mi się zdaje, to nie za pośrednictwem Malarstwa Fotografia styka się ze sztuką, ale poprzez Teatr.
(...) 
Ale jeśli Zdjęcie zdaje mi się bliższe Teatru, to ze względu na szczególnego pośrednika (być może tylko ja to zauważyłem): Śmierć. Znamy pierwotny związek teatru i kultu Zmarłych: pierwsi aktorzy wyróżniali się ze zbiorowości grając role Zmarłych. Ucharakteryzować się, pomalować, znaczyło to określić się jako ciało jednocześnie żywe i martwe.

R. Barthes, Światło obrazu,  przeł. J. Trznadel, KR, Warszawa 1996, s. 54-55.


          Fotografia może znaczyć (osiągać ogólnie) tylko przez przybranie maski. Tego właśnie słowa używa Calvino, aby określić to, co przemienia twarz w wytwór społeczeństwa i jego historii.
Tamże, s. 60.

          W gruncie rzeczy Fotografia jest czynnikiem wywrotowym, ale nie wtedy gdy przeraża, porusza czy nawet piętnuje, ale gdy daje zbyt dużo do myślenia.
Tamże, s. 67.

           Każdy jest zawsze tylko kopią kopii, realnej lub psychicznej (mogę tylko powiedzieć, że na pewnych zdjęciach mogę siebie znieść, na innych nie, w zależności od tego, czy znajduję siebie podobnym do obrazu, jaki chciałbym, aby był mną.
Tamże, s. 173.






    

poniedziałek, 26 marca 2012

Schulz do Witkacego

  
          Sklepy cynamonowe dają pewną receptę na rzeczywistość, statuują pewien specjalny rodzaj substancji. Substancja tamtejszej rzeczywistości jest w stanie nieustannej fermentacji, kiełkowania, utajonego życia. Nie ma przedmiotów martwych, twardych, ograniczonych. Wszystko dyfunduje poza swoje granice, trwa tylko na chwilę w pewnym kształcie, ażeby go przy pierwszej sposobności opuścić. W zwyczajach i sposobach bycia tej rzeczywistości przejawia się pewnego rodzaju zasada – panmaskarady. Rzeczywistość przybiera pewne kształty tylko dla pozoru, dla żartu, dla zabawy. Ktoś jest człowiekiem, a ktoś karakonem, ale ten kształt nie sięga istoty, jest tylko rolą na chwilę przyjętą, tylko naskórkiem, który za chwilę zostanie zrzucony. Statuowany jest tu pewien skrajny monizm substancji, dla której poszczególne przedmioty są jedynie maskami. Życie substancji polega na zużywaniu niezmiernej ilości masek. Ta wędrówka form jest istotą życia. Dlatego z substancji tej emanuje aura jakiejś panironii. Obecna tam jest nieustannie atmosfera kulis, tylnej strony sceny, gdzie aktorzy po zrzuceniu kostiumów zaśmiewają się z patosu swych ról. W samym fakcie istnienia poszczególnego zawarta jest ironia, nabieranie, język po błazeńsku wystawiony. (Tu jest, zdaje mi się, pewien punkt styczny między Sklepami a światem Twych kompozycyj malarskich i scenicznych).

Z listu Brunona Schulza do St. I. Witkiewicz, [w:] B. Schulz, Księga listów, opracował J. Ficowski, WL. Kraków 1975, s. 64






środa, 14 marca 2012

z listów Witkacego

  
           Chcę narysować Panią najmniej 30 razy. Mam nienasycone pragnienie Pani twarzy.

Danek-Wojnowska B., Listy Stanistawa Ignacego Witkiewicza do Heleny Czerwijowskiej, [w:] „Twórczość“, Nr 9, wrzesień 1971, s. 31.

   

niedziela, 4 marca 2012

Trans-Atlantyk

     
          Ciemny las! Puszcza rozległa, wiekowa! Lesisty obszar! O Boże Miłosierny, o Chryste Dobrotliwy, Sprawiedliwy, o Matko Najświętsza, a ja tyż idę, idę i tak Idę, a Chód mój na drodze życia mojego, w znoju ciężkim moim, pod Górę, w gąszczu moim. Idę tedy i idę, Idę, a tam, u Celu mojego, inie wiem co Zrobię, a Coś Zrobić muszę. O, po cóż ja Idę? Ale Idę, Idę, bo inni tyż Idą i tak to my wzajem siebie jak owce, cielęta, na ten Pojedynek prowadziemy i próżne plany, próżne zamysły i postanowienia, gdy człowiek ludźmi przymuszony, w ludziach jak w ciemnym zagubiony Lesie. Otóż to Idziesz, ale Błądzisz, i postanawiasz co, planujesz, ale Błądzisz i niby tam wedle woli swej układasz, ale Błądzisz, Błądzisz i mówisz, robisz, ale w Lesie, w Nocy, błądzisz, błądzisz...

W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk, WL, Kraków, 1986.


środa, 22 lutego 2012

Terminal

  
Jego sylfida o misternym imieniu Agnes, i tu mu gratuluję pomysłu, trudno by znaleźć bardziej zmysłowe imię, które końcowym, przedłużonym szeptem spółgłoski, kołyszącym szumem "s", okrywa jego nosicielkę drżącym muślinem tajemnicy...
Marek Bieńczyk, Terminal, Sic!, wyd II, Warszawa 1998, s. 65.



    

piątek, 17 lutego 2012

Pani Bovary / Madame Bovary

 
... nikt nigdy nie może dać dokładnej miary swych potrzeb, myśli i cierpień, a słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia, podczas gdy chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy.

G. Flaubert, Pani Bovary, przeł. A. Micińska, PIW.




  

środa, 15 lutego 2012

Wiek 21 / Century 21

    
          Tak mało trzeba. Tak wiele trzeba. Koincydencji uczuć. Koincydencji języków. Zdarza się w literaturze, w snach. A w życiu tak rzadko. Już! Dotknij mnie, już. Nie uciekaj. Śpij ze mną rano. Taka mała prośba. Za wielka prośba. O wspólną alchemię dusz. O wzajemną mechanikę serc. Czemu tak o nią trudno? Nie rozumiem. Zaczynam szaleć.


E.Kuryluk, Wiek 21,  przeł. M. Kłobukowski, Wyd. Twój Styl, Warszawa 2005, s. 20-21.



   

poniedziałek, 13 lutego 2012

Zniewolony umysł

  
          Kiedy, jak powiada mój przyjaciel z Warszawy, stanę przed Zeusem (niezależnie od tego, czy zginę naturalną śmiercią, czy dosięgnięty wyrokiem Historii), to mniej więcej będę mógł podać na swoje usprawiedliwienie. Wielu ludzi strawiło swoje żywoty na zbieraniu znaczków pocztowych, starożytnych monet czy na hodowaniu rzadkich gatunków tulipanów. Jestem pewien, że choćby to były zabawne i bezużyteczne manie, Zeus okazałby się dla nich łaskawy, jeżeli wkładali w owo zajęcie całą swoja namiętność. Powiem mu: "Nie moja wina, że stworzyłeś mnie poetą i dałeś mi dar równoczesnego widzenia, co się dzieje w Nebrasce i w Pradze, w krajach bałtyckich i na brzegach Oceanu Lodowatego. Czułem, że jeżeli czegoś z tym darem nie zrobię, wiersze moje będą dla mnie bez smaku, a sława obmierzła. Wybacz mi". I być może Zeus, który nie nazwał idiotami zbieraczy starych monet i hodowców tulipanów, wybaczy.

Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, Kolekcja Gazety Wyborczej, s. 190.
Pierwsze wydanie: Instytut Literacki, Biblioteka "Kultury", Paryż 1953.




   

piątek, 10 lutego 2012

Przyjemność tekstu / Le plaisir du texte

 
          Być z kimś, kogo się kocha i myśleć o czymś innym: tak wpadam na najlepsze rozwiązania, najlepiej wymyśla mi się to, co potrzeba do pracy. Tak samo bywa z tekstem: wówczas przysparza mi największej przyjemności, gdy sprawia, gdy wysłuchuję go nie wprost; gdy przy czytaniu skłonny jestem często podnosić głowę i wsłuchiwać się w coś innego. Bo niekoniecznie sam tekst przyjemności przykuwa moją uwagę: może to być na przykład drobny gest, skomplikowany, subtelny, lekko nierozważny - gwałtowny ruch głową na podobieństwo ptaka, który nie słyszy nic z tego, czego my słuchamy i nasłuchuje tego, czego my nie słyszymy.

R. Barthes, Przyjemność tekstu, przeł. A. Lewańska, KR, Warszawa 1977, s. 56.



     
 

wtorek, 7 lutego 2012

Paryski splin / Le Spleen de Paris

  
Trzeba być wciąż pijanym. To cały sekret; w tym tkwi wszystko. Żeby nie czuć straszliwego ciężaru Czasu, który miażdży wam barki i zgina grzbiet ku ziemi, musicie wciąż się upijać.
           Czym? Winem, poezją albo cnotą, wedle upodobania. Byle się upić.
           A jeśli kiedyś, ocknąwszy się na stopniach jakiegoś pałacu, na zielonej trawie skarpy, w ponurej samotni waszego pokoju poczujecie, że upojenie osłabło lub przeszło, spytajcie wiatru, fali, gwiazdy, ptaka, zegara, wszystkiego co pędzi, wszystkiego co wzdycha, wszystkiego co krąży, wszystkiego co śpiewa, wszystkiego co mówi, spytajcie, która godzina; a wiatr, fala, gwiazda, ptak, zegar odpowiedzą: «Jest godzina pijaństwa! Żeby nie być znękanym niewolnikami Czasu, upijajcie się; upijajcie się bez przerwy! Winem, poezją albo cnotą, wedle upodobania.
Ch. Baudelaire, Paryski splin. Poematy prozą, przeł. R. Engelking, Klio,1993, s. 149.




     

poniedziałek, 6 lutego 2012

Śpiące piękności / Nemureru bijo

    
Co jest największym złem, jakie popełnić może mężczyzna wobec kobiety? Oto na przykład przygody z pewną mężatką z Kobe czy czternastoletnią dziewczyną okazały się tylko krótką chwilą w długim życiu człowieka i przeminęły w jednej chwili. Poślubienie kobiety, wychowywanie córek uchodzi za coś dobrego, a przecież przez ten długi okres ich życia Eguchi sprawował nad nimi kontrolę, wiązał ich swobodę, a może nawet przyczynił się do skrzywienia ich charakterów. Może to właśnie jest największym złem. Niewykluczone, że kryteria zła, zatarte przez zwyczaje i porządek społeczny, uległy stępieniu.

K. Yasunari, Śpiące piękności, przeł. M. Melanowicz, PIW, warszawa 1987, s. 232.


 

wtorek, 24 stycznia 2012

Historia oka / Histoire de l'oeil

  
Powróciło zwykłe znużenie. Simona miała zły humor, nie chciała zostać w Madrycie ani dnia dłużej. Zależało jej na Sewilli, uznanej za miasto rozkoszy.

Sir Edmond pragnął zaspokoić kaprysy "anielskiej przyjaciółki". Na południu światło i upał były jeszcze bardziej rozprzężające niż w Madrycie. Zbytek kwiatów na ulicach doprowadzał zmysły do szaleństwa.

Simona chadzała nago, w lekkiej białej sukience, przez którą prześwitywał pas, a nawet, w pewnych pozycjach, futerko. W owym mieście wszystko chciało przysporzyć jej gwałtownej rozkoszy. Po jej przejściu widziałem często na ulicach prężące się w spodniach kutasy.

Czasem jeszcze kochaliśmy się. Unikaliśmy orgazmów, a zwiedzaliśmy miasto. Porzuciliśmy przychylne rejony, znaleźliśmy inne - sale muzeum, aleje parku, mrok kościoła czy wieczór na wyludnionej ulicy. Otwierałem ciało mej przyjaciółki, zagłębiałem członek w sromie. Ale szybko wyprowadzałem konia ze stajni i na oślep ruszaliśmy przed siebie. Sir Edmond szedł za nami z daleka i nas zaskakiwał. Okrywał się purpurą, ale się nie zbliżał. Jeśli się branzlował, robił to dyskretnie, na odległość.

- To ciekawe - rzekł któregoś dnia wskazując na kościół - to kościół Don Juana.

- I co z tego? - zapytała Simona.

- Chce pani wejść sama do kościoła? - zaproponował Sir Edmond.

- Też pomysł!

Może był to pomysł absurdalny, ale Simona weszła, a my czekaliśmy pod drzwiami.

Kiedy wróciła, zgłupieliśmy: zaśmiewała się nie mogąc wykrztusić ni słowa. Było to zaraźliwe, pomogło słońce, sam zacząłem się śmiać, a wreszcie i Sir Edmond.

- Bloody girl! - krzyknął Anglik. - O co chodzi? Śmiejemy się na grobie Don Juana?

I rozkosznie się śmiejąc, wskazał na wielką miedzianą płytę pod naszymi stopami; przykryty był nią grób fundatora kościoła, o którym twierdzi się, że to Don Juan. Kiedy ogarnęła go skrucha, zapragnął, by pogrzebano go w kruchcie, ażeby deptany był stopami największych nędzników.

Szaleńczy śmiech rozpętał się na nowo. Simona ze śmiechu sikała po nogach: strużka uryny spłynęła na epitafium.

 G. Bataille, Historia oka, przeł. T. Komendant, słowo/obraz/terytorium, s. 100-101.


środa, 18 stycznia 2012

Dno oka. Eseje o fotografii

  
     Po to jest fotografia, chwilami. Żeby być kimś innym: sobą sprzed wielu lat, Ateną, niewolnicą, aktorką. Po to jest fotografia, żeby wchodzić w cudze skóry, dokonywać podbojów, żeby kłamać i kłamstwem wydobyć ukryte prawdy.

W. Nowicki, Dno oka. Eseje o fotografii, Czarne, Wołowiec 2010, s. 67.




   

wtorek, 10 stycznia 2012

Dziennik geniusza / Journal d'un génie

  
          Od czasów Rewolucji Francuskiej rozpowszechnia się biedna, bzdurna i podzielana przez wszystkich opinia, że geniusze (pomijając ich dorobek twórczy) są istotami ludzkimi pod każdym względem przypominającymi (w większym lub mniejszym stopniu) zwykłych śmiertelników. Jest to opinia fałszywa. Jeżeli zaś jest fałszywa w odniesieniu do mnie, geniusza o najbogatszym w dzisiejszych czasach życiu duchowym, najprawdziwszego geniusza współczesności, jest ona tym bardziej fałszywa w odniesieniu do geniuszy, którzy ucieleśniali szczytowe osiągnięcia Renesansu, jak na przykład Rafael — geniusz otoczony niemal aureolą boskości.
          Ta oto książka udowodni, że życie codzienne geniusza, jego sen, trawienie, ekstazy, paznokcie, przeziębienia, krew, jego życie i śmierć zasadniczo różnią go od całej reszty ludzkości. Ta jedyna w swoim rodzaju książka jest zatem pierwszym dziennikiem napisanym przez geniusza. Co więcej — przez jedynego geniusza, który miał niepowtarzalną szansę poślubić genialną Galę, jedyną mitologiczną niewiastę naszych czasów.

S. Dalí, Dziennik geniusza, przeł. J. Kortas, L&L, Gdańsk 2002, s. 11.



  

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Nieznośna lekkość bytu / Nesnesitelná lehkost bytí

  
- Moje mieszkanie jest dość prymitywne - powiedział inżynier. - Mam nadzieję, że to pani nie odstrasza.
- Nie, nie odstrasza – odpowiedziała Teresa i patrzyła na ścianę, którą w całości zasłaniały półki z książkami. Ten mężczyzna nie ma nawet porządnego stołu, ale ma setki książek. To się Teresie spodobało i lęk, który czuła, trochę ucichł. Od dzieciństwa uważa książkę za znak tajnego bractwa. Człowiek, który ma w domu tyle książek, nie może jej skrzywdzić.
M. Kundera, Nieznośna lekkość bytu, tł. A. Holland, PIW, Warszawa 1996, s. 114-115.


   

piątek, 6 stycznia 2012

Człowiek i sacrum / L’homme et le sacré

   

          Od niepamiętnych czasów po dziś dzień święto polega zawsze na pląsach, śpiewach, objadaniu się i upijaniu. Trzeba sobie użyć - do upadłego, do niestrawności. Takie jest właśnie prawo święta.


R. Caillois, Człowiek i sacrum, przeł. A. Tatarkiewicz i E. Burska, Oficyna Wydawnicza Volumen Warszawa 2009, s. 120.


 

czwartek, 5 stycznia 2012

Oczy Dürera

  
Istnieje rodzaj melancholii, którą Arabowie nazywają kutabuk, od imienia zwierzęcia skaczącego na wszystkie strony po powierzchni wody: ludzie, których ona dotknęła, błądzą i chodzą bez wytchnienia.


M. Bieńczyk, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej, Sic!, Warszawa 2002, s. 275.



 

wtorek, 3 stycznia 2012

Autor, autor / Author, author

  
- Ale chyba się nie nawrócisz, co? - zapytał du Maurier z pewnym niepokojem.
- Nie, nie, bez obaw - odparł z uśmiechem Henry. - Moją religią jest świadomość, ludzka świadomość. Udoskonalanie jej, intensyfikowanie... i uwiecznianie.

D. Lodge, Autor, autor, przeł. J. Kozłowski, Rebis, Poznań 2004, s. 107.


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Legenda o świętym pijaku / Die Legende vom heiligen Trinker

  
Nie wiedzieli już, co ze sobą począć, skoro lekkomyślnie zmarnotrawili najważniejsze przeżycie, jakie dane jest mężczyźnie i kobiecie. Postanowili więc skorzystać z tego, co zastrzeżone jest dla ludzi naszych czasów, którzy nie wiedzą, co robić - pójść do kina.

J. Roth, Legenda o świętym pijaku, przeł. T. Zawierucha, Czytelnik, Warszawa 1984, s. 56.