niedziela, 14 grudnia 2014

Nuda / La noia

          
          W tych dniach rządziła mną więc niezwykła niecierpliwość. Nic z tego, co robiłem, nie podobało mi się i nie wydawało mi się godne zrobienia; z drugiej strony nie umiałem sobie wyobrazić nic, co mogłoby mi sprawić przyjemność i zająć mnie na dłużej. Ustawicznie wchodziłem do pracowni i wychodziłem z niej pod jakimś błahym pretekstem, wynajdywanym, żeby w niej nie przebywać: szedłem po papierosy, których nie potrzebowałem, na kawę, na którą nie miałem ochoty, kupić gazetę, która mnie nie ciekawiła, obejrzeć wystawę, która nie interesowała mnie w najmniejszym stopniu, i tak dalej. Z drugiej strony czułem, że wszystkie te zajęcia są tylko gorączkowymi przebraniami nudy, i doznanie to było tak przejmujące, że czasami nie udawało mi się nawet doprowadzić sprawy do końca, i zamiast kupić gazetę, napić się kawy, czy zwiedzić wystawę, zrobiwszy kilka kroków, wracałem do pracowni, z której wypadałem w pośpiechu parę minut wcześniej. Jednak w pracowni, rzecz jasna, także czekała na mnie nuda i wszystko zaczynało się od początku.
           Brałem do ręki książkę; miałem w domu małą bibliotekę, zawsze lubiłem czytać, teraz jednak szybko męczyłem się lekturą - powieści, eseje, wiersze, sztuki teatralne, w całej literaturze świata nie było choćby jednej strony, która przykułaby moją uwagę. Zresztą dlaczego miałoby tak być? Słowa to symbole przedmiotów, a z przedmiotami, jak już powiedziałem, nie miałem w chwilach nudy kontaktu. Odkładałem więc książkę albo w przystępie złości rzucałem ją w kąt i pocieszałem się muzyką. Miałem doskonały gramofon, podarunek od matki, i może z setkę płyt. Ale ten, kto powiedział, że muzyka oddziałuje zawsze, że zmusza do słuchania nawet najbardziej roztargnioną osobę, był mało precyzyjny. W rzeczywistości moje uszy odmawiały nie tylko słuchania, ale wręcz usłyszenia muzyki. Poza tym, gdy miałem wybrać płytę, paraliżowała mnie myśl: jakiej muzyki można słuchać w chwilach nudy? Wyłączałem więc gramofon, rzucałem się na sofę i zaczynałem rozmyślać o tym, co mógłbym robić.
          Uderzyło mnie przede wszystkim, że nie chce mi się robić absolutnie nic, mimo iż gorąco coś robić pragnę. Każda rzecz, jaką mógłbym zrobić, jawiła mi się połączona niczym syjamski brat ze swoim przeciwieństwem, czyli niechęcią do jej wykonania. Czułem więc, że nie mam ochoty spotykać ludzi, ale nie chcę też przebywać w samotności; że nie ciągnie mnie do podróże, ale nie chcę dalej mieszkać w Rzymie; nie chcę malować i nie chcę przestać malować; nie chcę ani spać, ani czuwać; nie nęci mnie seks ani brak seksu; i tak dalej. Mówię: “czułem”, ale powinienem raczej powiedzieć, że przepełniała mnie odraza, obrzydzenie, przerażenie. 
         Niekiedy, oddając się majakom nudy, zadawałem sobie pytanie, czy nie chcę czasem umrzeć; było to pytanie najzupełniej uzasadnione, zważywszy na fakt, że tak bardzo nie podobało mi się życie. Wtedy jednak stwierdzałem ze zdumieniem, że chociaż nie lubię żyć, nie chcę także umrzeć. Tak więc alternatywy , które niczym w złowieszczym balecie paradowały w moim umyśle, nie zatrzymywały się nawet w obliczu ostatecznego wyboru między życiem a śmiercią. W rzeczywistości przychodziło mi czasami do głowy, że nie tyle chcę umrzeć, ile nie chcę żyć dalej w taki sposób.

Alberto Moravia, Nuda, przeł. Monika Woźniak, W.A.B., Warszawa 2010, s. 31-32.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

un blog se alimenta de tus comentarios. Haz uno! :)